Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem pisarza. Ale zwalczać jedną obłudę, aby lansować drugą, na to trzeba mieć wiele sprytu i bezczelności. Przedewszystkiem jest to pisarz ogłupiający młodzież, posługuje się on dość jędrnym stylem i ma tę rzekomo odwagę, która zazwyczaj się podoba młodzieży. Przyjrzeć się temu uważnie — ukaże się ordynarna przedsiębiorczość i spryt. Uff, nie znoszę tego fabrykanta podłych i niepotrzebnych książek.
— Muszę ci się przyznać, że myślę podobnie, jak ty. Kiedyś, czytając Lenorę, nazwałem go w myśli dość ordynarnie i po swojemu. Później miałem refleksje, czy nie wydałem o nim zbyt pochopnego sądu. Otóż nie! Muszę ci się przyznać, że dawniej, kiedy mniej orjentowałem się w istotnych sprawach literatury, podobała mi się ta żołnierska wyrazistość stylu Kadena, oczywiście szybko połapałem się, że chodzi tu o zaszczekanie ludzi. Przyznasz jednak, że wśród żyjących pisarzy nie mamy nazwiska, o którem moglibyśmy tak długo mówić?
— Mój drogi, mówimy o nim długo, bo ma metody drańskie, ale niepospolite. Ubogo jest, to prawda, ale jest jeszcze o kogo się zaczepić. Jest przecież Nałkowska, Parandowski, no i Skamandryci przecież, do których wyżej wspomniany Kaden przyczepił się jak rzep psiego ogona. Tuwim, jakaż to wysoka klasa poezji! Pokazał nam facet tak wspaniałą drogę, że tylko jechać. Ale cóż, kiedy te nasze kwadrygowe konie też bez rasy. Słonimski, Lechoń! Prozy tam niema, ale poza tem — co tu gadać — ludzie ci masę zrobili. Zresztą tyle się już o tem wszystkiem myślało