Po kilku minutach Stukonisowa wręczyła Dziadzi pięć złotych. Była to większa suma, jaką mu się od kilku dni udało zdobyć.
Lucjan przechodził piekło gorączki. Pościel parzyła mu ciało, a przed oczami kłębiły się kolorowe majaki. Co jakiś czas dusił go rwący płuca kaszel. W alkowie było straszliwie duszno, to też wieczorami Lucjan znosił prawdziwe męczarnie. Leżał tak, niby drewniany słup w żarze.
Zygmunt zwrócił się do matki ze skromną prośbą:
— Niech mi mama da dwa złote, bo jestem bez grosza.
— Zwarjowałeś! Sama musiałam pożyczyć dla pana Krabczyńskiego pięć złotych, bo był w potrzebie.
Zygmunt zbliżył się do Dziadzi:
— Wycyganiłeś już, daj dwa złote, bo powiem matce, żeś zbujał!
— Chodź do „Małej“, tam zmienię i dam ci.
— No, to chodźmy.
Wyszli, trzasnąwszy mocno drzwiami.
Edward umarł! — Umarł jak Bazarow z „Ojców i Dzieci“ Turgenjewa, pomyślał Lucjan, kiedy wywieziono ciało studenta. Przyczyną śmierci była owa mała ranka na palcu lewej ręki, którą Edward tak ssał uporczywie. Zakażenie krwi trupim jadem. Zanim on sam i wogóle ktokolwiek zorjentował się, było już za