Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

Po kilku minutach Stukonisowa wręczyła Dziadzi pięć złotych. Była to większa suma, jaką mu się od kilku dni udało zdobyć.
Lucjan przechodził piekło gorączki. Pościel parzyła mu ciało, a przed oczami kłębiły się kolorowe majaki. Co jakiś czas dusił go rwący płuca kaszel. W alkowie było straszliwie duszno, to też wieczorami Lucjan znosił prawdziwe męczarnie. Leżał tak, niby drewniany słup w żarze.
Zygmunt zwrócił się do matki ze skromną prośbą:
— Niech mi mama da dwa złote, bo jestem bez grosza.
— Zwarjowałeś! Sama musiałam pożyczyć dla pana Krabczyńskiego pięć złotych, bo był w potrzebie.
Zygmunt zbliżył się do Dziadzi:
— Wycyganiłeś już, daj dwa złote, bo powiem matce, żeś zbujał!
— Chodź do „Małej“, tam zmienię i dam ci.
— No, to chodźmy.
Wyszli, trzasnąwszy mocno drzwiami.


ROZDZIAŁ X.

Edward umarł! — Umarł jak Bazarow z „Ojców i Dzieci“ Turgenjewa, pomyślał Lucjan, kiedy wywieziono ciało studenta. Przyczyną śmierci była owa mała ranka na palcu lewej ręki, którą Edward tak ssał uporczywie. Zakażenie krwi trupim jadem. Zanim on sam i wogóle ktokolwiek zorjentował się, było już za