Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

późno. Wszystko to trwało cztery dni i oto Stukonisowa straciła swego kłótliwego lokatora.
Teodozja z tytułu swej kobiecości początkowo popłakiwała, ale wkońcu powiedziała: Dobrze, że ten drań umarł, bo mógłby jeszcze gorzej skończyć i tylko wstyduby człowiekowi narobił.
Był tu jeszcze jeden kandydat do przeniesienia się w inne regjony, mianowicie Lucjan ze swoim ostatnim krwotokiem, który aż nadto wyraźnie podkreślił stan jego płuc. Było to na dzień przed śmiercią Edwarda. Krew waliła z gardła dobre pięć minut, aby oddać chorego zpowrotem w piekielne uściski temperatury. Lekarza nie wezwano, ponieważ zaraz po krwotoku choremu zrobiło się niejako lepiej.
Tego rana, Lucjan czuł się rzeczywiście nieźle. Kaszel zmniejszył się i oddech był lżejszy. Małe osłabienie opanowało organizm, natomiast gorączka zmniejszyła się albo też znikła zupełnie. W mieszkaniu nie było nikogo. Kotek, który zdążył już podróść trochę, wałęsał się po kątach z tępą neurastenją w swych wilgotnych oczach, zwierzę to dostarczało Lucjanowi szeregu wzruszeń obserwacyjnych; potrafiło naprzykład w szalonych susach biegać po mieszkaniu, dotykając w locie drobnych przedmiotów, wyczyniając jakieś ekwilibrystyczne sztuczki na firankach, kręcić się wkółko jak opętane, aby za chwilę pogrążyć się w cichą rozpacz i w absolutnej prostracji podpełzać gdzieś pod piec, lub wsunąć się pod kołdrę Lucjana. Czasem mały kot przyczajał się w pełnej natężenia pozycji i w tejże pozycji zasypiał. Jego wyimaginowany wróg