wa. Patrzał na nią czerwony i zmieszany, poczem wziął książkę i usiadł przy biurku. Lucjan wstał; na łóżku, którego poprzednio nie było, leżał Zygmunt. Powiedział: poznaj się z moją matką, obudzili cię, co? Lucjan ucałował jej zniszczoną przez pracę rękę; — uśmiechnęła się, pokazując zepsute zęby. — A, to pan! wstawiłam panu łóżko. Zygmunt, wstawajno! Może się pan herbaty napije, to zaraz zagrzeję. Lucjan podziękował. Wszedł do pokoju i przedstawił się studentowi, ten uśmiechnął się głupawo, patrząc na Lucjana z fałszywą uprzejmością. Koło etażerki stał dziewiętnastoletni może chłopak o wąskich, małych oczach, błyszczących fanatycznie. Był to „Mieciek“ — brat Zygmunta. Krępy i nieforemny, z wielkim tułowiem na krótkich nogach i dużą głową z odstającemi uszami. Jego oczy były skośne i przymrużone jak u prosięcia; tkwiły blisko siebie osadzone, nad kopytkowatym nosem. Podał ciężko wilgotną, ciepłą rękę Lucjanowi i zaraz obrócił się tyłem. Lucjan zwrócił się do studenta: czy nie będzie panu przeszkadzała moja osoba w tym domu? — Student zrobił zdziwioną minę i wybuchnął głośnym śmiechem, potem powiedział: nie kpij pan lepiej ze mnie.
— Nie zwracaj uwagi na tego błazna — powiedział Zygmunt.
Lucjan poczuł głód, ubrał się i zeszedł na dół. Zjadł kolację w pobliskiej knajpie i wrócił zaraz. Z ulgą spojrzał na posłane łóżko; rozebrał się i wsunął pod czysto obleczoną kołdrę. Leżał nawznak. W pokoju jeszcze nie spano. Widział studenta pochylonego
Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.