— Ach, kochany, jakże uroczy jesteś w swoim gniewie. Lżyj mnie, to tak rozkosznie być obrażaną przez ciebie, czuje się mężczyznę!
— Proszę w tej chwili wyjść, dziwko bez ambicji! Przyszłaś tu jeszcze kpić ze mnie! Wynoś się do jasnej cholery!
— To ty tak naprawdę? Czy sądzisz, że nie znajdzie się nikt, przed kim odpowiesz za te słowa?
— W d...e mam twoich rycerzy! Grób mój najwyżej o.....ą! W tej chwili proszę wyjść stąd!
Krzyczał na cały głos. Sprawiał wrażenie furjata. Na progu stała przerażona chłopka i przyglądała się całej scenie. Panna Leopard uśmiechała się, naciągając rękawiczki. Wychodząc, powiedziała napół do siebie, napół do Lucjana:
— Coś tak dziwacznego, przytrafiło mi się pierwszy raz w życiu. Gdybym to komuś opowiedziała, nie uwierzyłby. Po tem wszystkiem, takie słowa! Warjat zupełny.
Wychodząc, spotkała w drzwiach Teodozję. Obrzuciły się badawczo wzrokiem. Teodozja trzasnęła drzwiami i podeszła da Lucjana.
— Czego tu chciała ta damulka?
— U mnie była, co cię to zresztą obchodzi?
— Obchodzi mnie, bo cię aż skręciło z tej wizyty! Na chwilę nie można wyjść z domu, już go naszła jakaś lafirynda!
— Nie mów tak wiele, daj mi się lepiej napić czegoś.
Gorączka znów objęła podniecony gniewem orga-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.