Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

kiemi tylko miał pan do czynienia. Szanująca się kobieta, raz na tydzień umywa się wszędzie.
— Tydzień wystarczy, — w sam raz.
— Będziecie świństwa gadać, to was tu zaraz przetrzebię — krzyknęła Stukonisowa..
Temat urwał się. Ktoś zapukał do drzwi. Stukonisowa otworzyła, weszła Teodozja.
— Po kiego djabła pani puka, człowiek myśli, że minister jaki. Zawsze się zdenerwuję tem pukaniem.
Zwolna poczęto się rozchodzić: do kościoła, na spacer. Stukonisowa z paczką pod pachą, poszła do więzienia. W pokoju zostali tylko: Zygmunt, Bednarczyk i Lucjan. Pierwszy chodził z posępną miną. Nie dalej, jak wczoraj, dostał wezwanie do wojska. Za osiem dni miał wyruszyć. Nie było to nic strasznego, przynajmniej jakaś zmiana w jałowiźnie ostatnich tygodni. Niemniej jednak zaczynała się zima, pacyfistyczne zaś przekonania Zygmunta, zupełnie nie przyczyniały się do radosnych uniesień. Był więc znudzony i zgorzkniały. Lucjan, o! z tym było już doprawdy bardzo podle. Leżał oto bez sił, charcząc bez przerwy, w straszliwej udręce temperatury. Głowa jego była niby pusty, gliniany garnek, w rozżarzonym piecu. Tłukły się tam myśli jakieś, nieporadne i bez porządku. Wyobraźnia stawiała mu przed oczy wizje uporczywe i koszmarne. Przewracał się z boku na bek, w nadziei uzyskania wygodnej pozycji, ale wysiłki te jeszcze bardziej wycieńczały go.
Bednarczyk z uporem gonił za jedyną, co nie zdążyła ukryć się i zasnąć, muchą. Młody człowiek wo-