Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/301

Ta strona została uwierzytelniona.

plujesz ciągle, więc niby co? Charknij raz tylko, a zobaczysz na chusteczce wyraźny, żywy kawałek płuca razem z niteczkami krwi. To się, o ile pamiętam, nazywa gruźlicą rozpadową! Pozarażam jeszcze tych wszystkich bałwanów, co się rwą do życia, ale czyż mogę na to coś poradzić! Przecież lepiej byłoby mi zdychać w miejscu, gdzie niema tej śmierdzącej nędzy i tego wychodka, co mi ciągle cuchnie pod samym nosem! Śmierć! he... bzdura! Chodźże tu, kostucho, chodź! Czekam cię, byle prędzej! Już mam dość tego gnicia, proszę.
W drugim pokoju zabrzmiało kilka gwałtownych słów, potem trzasnęło łóżko, rozległ się przytłumiony chichot kobiecy, oraz drżący głos Bednarczyka. Chwilę trwała cisza, ale zaraz słychać było sapanie w równych odstępach, zmieszane z cichym zgrzytem materaca.
Parzą się! Ci przynajmniej mają zajęcie, Skąd on bierze do tego siły, po nocnem współżyciu z ręką. Psiakrew! mogliby to robić ciszej, jeszcze stara wiedźma się obudzi i będzie nowa awantura. Lucjan ściągnął z siebie zupełnie kołdrę i wyciągnął nogi, zastanowiła go ich nadmierna chudość. Z pary krzepkich ud młodego mężczyzny, zrobiły się jakieś tyczki z wystającemi kościami u kolan. Ładna historja! i wszystko to w przeciągu kilkunastu dni. Po raz pierwszy począł siebie oglądać i to ogromne wychudzenie przejęło go pogardą dla samego siebie. Po żebrach mógł przesuwać palcem jak patykiem po prętach. Błogie uczucie chłodu ogarnęło go i leżał tak, prawie nago,