Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/308

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ze zaprzepaścił wszytko. Ziemniaki sie bez omasty zarło, byle go w nauce wspomagać, a tu się obwiesił, djable nasienie.
— Tego tylko wam żal?
Powiedziała coś niewyraźnego i znieruchomiała Stukonisowa wychyliła się z kuchni i palcem pokręciła na czole. Miało to znaczyć, że chłopka niespełna jest rozumu.
Do alkowy wdarł się swąd smażonej słoniny i Lucjan zaniósł się gwałtownym kaszlem, ale przeszło mu to i tylko wytarł załzawione oczy. Rozglądał się po wszystkiem, co go otaczało. Sprzęty wydały mu się niesłychanie wyraźne, nigdy tak godne zainteresowania jak teraz. Przyglądał się każdej rzeczy zkolei, starając się podchwycić oryginalność jej kształtu, lub też śmieszność. Gdyby sobie zdawał sprawę z tej obserwacji rzeczy martwych, byłoby mu nieprzyjemnie i biedziłby się, co to ma znaczyć. Ale tak przyglądał się wszystkiemu ciekawie, jakgdyby to było wizją, za chwilę mającą się rozwiać.
Zwolna zeszli się wszyscy, prócz Dziadzi. Wiadomość o śmierci Bednarczyka trochę zdziwiła Zygmunta, podenerwowała studenta i stała się przyczyną straszliwego wybuchu histerji u Felicji. Głośne okrzyki, przerywane wstrząsającym szlochem, zabrzmiały w pokoju, niby fanfary grozy. Teodozja siedziała spokojnie, popłakując cicho, dla formy.
— Czego ona tak wyje, przecież prawie wcale się nie znali? — zagadnął student Zygmunta.
— Wrażliwość kobieca. Przejęła się tem, prze-