bie — zastawić papierośnicę po ojcu, — bo jakieś trzy miesiące temu, też mi tak wypadło; nie zapłaciłem i zamknęli nam światło. A matce tego tylko potrzeba — będzie miała gadania na cały miesiąc. No, jak się czujesz, widzę, że dałeś sobie radę ze wszystkiem, — czekaj, bo ja jeszcze śniadania nie jadłem. Pójdziemy razem do „Małej“ — pogoda świetna: — tutaj, na rogu Miodowej — taksówka wpadła między dwa tramwaje, — wieźli, zdaje się, do kliniki jakąś kobietę w ciąży. — Pocharatało ją, powiadam ci okropność było patrzeć. Trzeba sobie nalać kawy.
Lucjan przechadza się po pokoju tańczącym krokiem, gwiżdżąc przez zęby. Czuje się lekko i z przyjemnością patrzy na jedzącego Zygmunta — ma Beethovenowską twarz — z wyrazem. Wysokie czoło okala mu blond czupryna. Zygmunta bardzo chętnie malują. Lucjan patrzy na podwórko: dwaj młodzi ludzie grają na gitarach i śpiewają smutną piosenkę:
...i już nigdy nie zabłysnął
w oczach jego pański blask,
rzucił dzieci, żonę cisnął
aby zdusić bólu wrzask.
Uciekł w dalekie...
— Słuchaj, Zygmunt, zanim przyszedłeś, ktoś zdołu śpiewał tak pięknie, że mówię ci — byłem zachwycony.
— A, to kuśnierz, — żyd od kuśnierza z dołu, tak ryczy codziennie. Uważasz, na placu Krasiń-