Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.

lał, że jego śmierć byłaby czemś niestosownem ze strony losu.
Przez umysł Lucjana przechodziły teraz dziwaczne i drobiazgowe wspomnienia przeszłości. Niewiadomo dlaczego, zamajaczył mu przed oczami stary kredens, stojący w jadalnym pokoju, za czasów dzieciństwa. Był to wielki, dębowy mebel, bronzowego koloru. Na dolnych drzwiczkach znajdowały się płaskorzeźby zwierząt: głowa jelenia, para ogarów, zając w skoku i bażant. Głowa jelenia była wielkości pięści, miała rozgałęzione rogi, z których jeden był złamany. Pewnego razu, dzieci, — goście z sąsiedztwa, — zamknęły Lucjana w tym kredensie, podczas nieobecności rodziców. Wewnątrz było ciemno i pachniało pieczywem, serem i konfiturami. Lucjan w tej chwili poczuł wyraźnie ten zapach, i doznał nieprzyjemnego wrażenia. Dzieci pobiegły do ogrodu, a on siedząc tam w środku, wyobrażał sobie, że oto znajduje się w trumnie, gdzieś głęboko, w ziemi. Wokół łażą wstrętne robaki, skrobią pazurkami swych włochatych nóg w drzewo trumny, chcąc się dostać do wnętrza. Wreszcie, przez wydrążony otwór gramoli się wielki jak palec niedźwiadek, z żarłocznemi szczękami i wyłupiastemi oczami. Pakuje się do dziurki w nosie i wwierca gdzieś daleko, aż do mózgu. Dzieci zapomniały o nim, i siedział tak kilka godzin, półprzytomny ze strachu, wstrzymując się od krzyku, aby nie posądzono go o tchórzostwo. Kiedy wreszcie hałaśliwa gromadka otworzyła drzwiczki kredensu, on wyszedł stamtąd pełen godności, mówiąc: mogłybyście mnie