Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/331

Ta strona została uwierzytelniona.

trochę delikatniejszy. Był przecież prawie wszystkiem w jej życiu. Znów gorzko zapłakała.
Zachwyt nad śmiercią minął. W pewnej chwili Lucjana ogarnęła ogromna chęć życia. Lęk przed końcem, spazmem uchwycił go za gardło. Zimny pot zrosił ciało. Kurczowo miął pościel w palcach. Chciał krzyczeć, ale z gardła wydobył się słaby charkot. Znikł dostojny spokój. W głowie tłukły się myśli, niby szalone megery w płonącym gmachu... Nic, tylko rozpaczna chęć życia, żal za tem, czem przed godziną pogardzał. Oczy jago omal nie wypłynęły z orbit, z szeroko otwartych ust wysunął się zbielały język i poruszał się szybko między popękanemi od gorączki wargami. W ciemności alkowy nikt nie widział tego rozpacznego wysiłku przeciw śmierci. Nastąpiło rozprzężenie mięśni. Usta się zamknęły, wzrok przygasł. Znów całe ciało ogarnęło osłabienie i nieczułość. Myśl pracowała powoli i nieporadnie. Rozpoczęła się agonja.
Stukonisowa ukończyła zmywanie naczyń. Dołożyła węgli pod blachę, zgasiła światło i usiadła obok drzwiczek kuchennych Po ścianie latały czerwone języki. Węgiel trzeszczał, czasem z popielnika wypadł snop iskier. Kiedy węgle się rozżarzyły, znikły języki ze ściany i miejsce ich zajęły drżące smugi świetlne. Z twarzą wtuloną między dłonie, smętnie zapatrzona w spalające się węgle, Stukonisowa wyglądała jak posąg udręki i znużenia. Po mieszkaniu rozlała się złowieszcza, w swem brzęczeniu kroplami deszczu o szyby — cisza. Nikt się nie poruszał, Zygmunt usnął na kanapie, Teodozja pogrążyła się w rozmyślaniach o