książkach, potem patrzy na matkę, wskakuje na kanapę i z pod portretu Piłsudskiego wyjmuje jakieś papiery. W tej chwili Stukonisowa odwraca głowę i mówi powoli: — Ty draniarzu co tam za papiery chowasz, pewnie znów idziesz na jaki wiec. Żeby ci już raz na fest mordę zbili, żebyś już więcej nie mógł chodzić. A to czort małpiarski, znowuż mi rewizję do mieszkania sprowadzi, — że też człowiek musi się męczyć z taką cholerą. W kogo się to wdało.
„Mieciek“ gwiżdżąc zeskakuje z kanapy, nakłada palto i wychodzi. Stukonisowa pochylona nad bielizną, śpiewa monotonną, pobożną pieśń. Student patrzy w książkę i dłubie w nosie. Zygmunt chrapie. Jest spokój i cisza. W ustępie ktoś stęka i szeleści papierem — nie przeszkadza to Lucjanowi czytać „Metamorphoseon“ P. Ovidiusza.
In nova fert animus mutatas dicere formas
Corpora. Di coeptis, nam vos mutastis et illas,
Adspirate meis; primaque ab origine mundi
Ad mea perpetuum deducite tempora carmen.
Świt sączy się przez sine szyby i miękko spływa na różową twarz studenta. — Blade światło zaostrza jeszcze ordynarne rysy twarzy „Miećka“, zmęczonego nocną wycieczką. Przed kilkoma minutami usnął. Pod głowę podłożył rękę o palcach zbrudzonych czarną far-