bą. W alkowie jest ciemno. Lucjan i Zygmunt śpią ciężkim, alkoholicznym snem. W drugim pokoju trzy kobiety leżą obficie nakryte, z głowami wtulonemi w poduszki. Rudowłosa i piegowata na twarzy, tłusta panna, we śnie przewraca się gwałtownie nawznak, odkrywa kołdrę, poczem śpi dalej uśmiechnięta krwistemi ustami.
Cisza. Na dole zamiatają podwórko.
Lucjan odwraca głowę. W nozdrza wkręca mu się odór jego własnego, pachnącego wódką oddechu. Język szorstko ociera się o podniebienie. W głowie uczuwał obolałość mózgu. Szum w uszach. Ręce spocone i opuchłe. — Pić.
Wstaje z łóżka. Rozgrzane stopy dotykają zimnej podłogi, nogi drżą. Idzie do kuchni — ciemno zupełnie. Przekręca kontakt. Wody. Gdzież jest szklanka u pioruna. Na stole stoi gliniany garnuszek. Lucjan go chwyta. Na dnie kilka wymęczonych bezskutecznemi próbami wydostania się na wierzch — karaluchów. Wystarczy drzwi uchylić od pokoju kobiet, by wyjąć z szafki szklankę. Przy okazji widzi rudowłosą wspaniale rozłożoną, z kolanami do góry, z koszulą podciągniętą aż pod szyję. Śpi uśmiechnięta, oddycha rowno i nad górną wargą ma kropelki potu. Na wzgórkach piersi mieści się kilka ciemnych punkcików, a koralowe wgłębienie między białemi kolumnami ud, pośrodku złotej plamy włosów, — przenika Lucjana falą ciepła. Łóżko stoi o krok od drzwi, wystarczy się pochylić, by dotknąć bioder dziewczyny: są krągłe i jędrne. Lucjan drży z podniecenia. Koszula uniosła się po-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.