Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

Chwilę stoi przed lustrem, wywala język i w brudnych kalesonach idzie do drugiego pokoju. Szczypie rudowłosą w pośladek i koszykiem do nici dostaje uderzenie w plecy. Śmieje się grubym głosem i wyjmuje z szafki koszyk z pieczywem. Je stojąc. Odrywa od bochenka pajdy chleba i pokrywa je kawałkami wędliny. Robi to łapczywie, patrząc załzawionemi od snu oczami na rudowłosą. Nalewa sobie herbaty i popija z rozkoszą.
— Panno Todziu?
— Co?
— A g...o! — hehehe!!
— Idjota! — mógłbyś pan sobie giry umyć nareszcie.
— Cicho, gidyjo głupia. — „Mieciek“ wypił herbatę. Naciąga spodnie i idzie w stronę szafy. Chwilę patrzy na Lucjana, który nie śpi i myśli ciągle jeszcze o nagiej dziewczynie. Wzrok ich spotyka się i „Mieciek“ drwiąco odwraca głowę. Wyciąga z szafy jakiś gałgan i wraca do kuchni. śpiewa głośno: o internacjonale tra... lala... la.
Lucjan zwilża językiem spieczone wargi. Wypitą z samemgo rana, zimną wodę czuje jeszcze w żołądku. Spać nie może i w nasiąkniętym oparami alkoholu — mózgu kołują bezładnie, pozbawione logiki — myśli.
W kuchni pluska się „Mieciek“. W chwili, kiedy może odetchnąć, syczy: zburzymy stary, nędzny świat. Rudowłosa zamyka drzwi z trzaskiem. Student wstaje z krzesła i podchodzi do Lucjana.
— Słyszysz pan tego s.....syna?
— No, cóż — słyszę.