Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

przez całą noc tłumaczyliśmy jakąś nowelę z angielskiego. Zaraz sypiałem, — tam jest akurat gdzie spać.
Nad Zygmuntem pochyla się brodaty, ze zmierzwioną czupryną i brudnym kołnierzykiem — Wolica. Pyta szeptem: czy nie masz wolnej złotówki?
— Zgadłeś. Nie mam. — idź do jasnej cholery.
Wolica odchodzi cichutko i potulnie. Wie dobrze, że kiedy zarabiał po sześćset złotych miesięcznie, nie poczęstował żadnego z kolegów papierosem.
Zygmunt patrzy złośliwie na „Dziadzię“ i mówi nagle:
— A tu mi — panie święty — mówił ktoś, że cię widział w Milanówku.
Wybucha głośny śmiech. „Dziadzia“ gwiżdże ironicznie,
Zygmunt zmienia temat i zwraca się do Klimka.
— Coś ty, podobno poszedł na chrzciny dziecka Gołomba i wyrzygałeś się w kołyskę. Gołomb jest na ciebie oburzony. Obrzygać komuś świeże dziecko, toż to — proszę państwa — granda.
Znowuż ktoś nachyla się nad Zygmuntem:
— Nie widziałeś gdzie Karpia?
— Owszem, widziałem. Powiedział że ma cię w d...e. Kiedyż do pioruna, przestaniecie mnie zanudzać.
Paczyński jest podrażniony z powodu owej historji z Gołombem. Lubi pić i wiecznie cierpi na kacenjamer. Teraz bawi się nerwowo guzikiem od palta. Brocki poważnie pali papierosa i śmieje się jakby z rozwagą. Jest bardzo lubiany, lecz tak — na poważnie.