Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

za nami. Rzeczywiście, piękna dama szła za nimi krok w krok. Przyspieszyli. Na jezdni zahuczał autobus. Raptem „Dziadzia“ wyrwał się, krzyknął: do zobaczenia wieczorem — i wskoczył do autobusu. Zdaleka kiwał dłonią. Zygmunt przystanął, zaśmiewając się. Lucjan widział jak panna Leopard wsiadła do taksówki i pojechała wślad za autobusem.
— Co to ma znaczyć cała ta komedja, nie wiesz — Zygmuncie?
— Oj, hahaha, to jest rzeczywiście heca pierwszej klasy. Nie, nie pytaj mnie o to, — cóż za komiczna historja!
I Lucjan nie pytał. Nie rozmawiali przez całą drogę. Postawili kołnierze palt, by uchronić szyje od płatków śniegu. Lucjana dręczyła gorzka zazdrość. — Dlaczego ona za nim tak gnała? Co ich łączy? I tak oto szedł z przykro-głupiemi myślami. Zastanowił się czy wstąpić po drodze na obiad, ale zaraz uczuł że nie będzie mógł jeść. Wstąpili do narożnej knajpy i wypili po szklance piwa. Wyszli.. Śnieg padał bezgłośnie i było szaro i ciepło. W milczeniu weszli na górę i jęli otrzepywać śnieg w kuchni. Drzwi od pokoju kobiet były otwarte i Zygmunt zwrócił uwagę Lucjana na brzeżki różowych majtek wyglądającej przez okno Teodozji. W kuchni, na sznurku, wisiały świeżo prane pończochy. Pachniało mydłem, kawą i czadem z pod blachy. Lucjan czuł pustkę i zmęczenie. Zajrzał do pokoju. Student spał nad swą książką. „Mieciek“ pisał przy biurku. Za oknami grano na harmonji smut-