Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

skim komforcie, nie, to nie dla mnie — a przytem chciałbym trochę pracować, cóż robić, u djabła, wynająć jakąś ciupkę i płacić sześćdziesiąt złotych to też nie interes“. Zakłopotany był, co mu nie przeszkadzało patrzeć wesoło na ludzi. Odmówił tragarzowi ruchem głowy, jakgdyby chciał się usprawiedliwić, że stoi tak tutaj z temi walizkami, schował chustkę do kieszeni, gwiżdżąc cichutko. „Tak, niema rady, trzeba pójść do Zygmunta, bo o ciotce niema co myśleć, znowu wpadnę ze swojemi płucami“.
Chwycił rzeźko walizki i skręcił w ulicę Chmielną, ale przypomniał sobie, że Zygmunt mieszka na Nowiniarskiej, wsiadł więc do taksówki. Jadąc, widział szyldy i wystawy sklepowe, pomyślał, że jeszcze wczoraj był w Zakopanem, przypomniał sobie wspaniałą plastykę gór w śniegu, zdrowe, mroźne powietrze i dzwonki sań. Spojrzał w ołowiane niebo, na wilgotne domy i zabłocony trotuar. Zrobiło mu się smutno — pocieszył się, że marzec w mieście zawsze jest taki, ale oczy jego straciły swój wesoły blask.
Rzeźka staruszka wskazała mu drzwi na pierwszem piętrze. Przyjaźnił się z Zymuntem, ale nie był u niego nigdy, adres miał w liście. Przeczytał na drzwiach same tylko nazwisko: Stukonis, i zapukał. Drugi raz musiał zrobić to gwałtowniej. Otworzył mu zaspany Zygmunt. Był w bieliźnie i uskoczył szybko w głąb mieszkania przed chłodem. Ujrzawszy w świetle pokoju gościa, powiedział radośnie: jak się masz,