Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

przenikały powietrze trąbki taksówek i metaliczne uderzenia podków końskich o bruk.
O dziesiątej przyszedł student i odrazu utopił twarz swoją w lustrze. Wydął nozdrza i usta rozchylił namiętnie. Trwał tak chwilę. Potem przez lustro przemknęło ze dwadzieścia różnych min, kolejno wyrażających ból, rozpacz, radość, rozpasanie, smętek i dumę. Wreszcie student odstawił lustro, pobiegł do kuchni, przez chwilę słychać było dźwięk szkła, potem chlipanie, mlaskanie ustami — znaczy, że jadł. Wrócił do pokoju. Rozebrał się z girączkowym pośpiechem, i sycząc rozkosznie, wlazł pod koc. Student usnął z miejsca, tak jakgdyby ze dwa dni oka nie zmrużył. Później Lucjan usłyszał głos Teodozji. Stukonisowa ukończyła swe szycie. Chichotliwe głosy kobiet. Zygmunt wrócił i odrazu rozpoczął tak głośną kłótnię z matką, że Lucjan przerwał pracę. Nie wiadomo o co im właściwie tam poszło, dość że przez kilka minut za ścianą działo się piekło. Raptem, jakby ktoś przekręcił kontakt od elektrycznej maszyny, wszystko ucichło, i słychać tylko było pojednawcze szeptanie Zygmunta. Lucjan palił bezmyślnie. Patrzał na studenta, który spał tak słodko, że Lucjana przeszedł dreszcz wstrętu. Wszedł Zygmunt. Stanął z rękoma w kieszeniach spodni przed Lucjanem i zapytał:
— Napiłbyś się wódki?
— Nie.
— Zerżnąłbyś jaką dziewczynę?
— Co za ordynarne świństwa, — daj spokój!