czył go nakładającego zpowrotem pyjamę, od tych słów popróbował zawrzeć znajomość:
— Ma pan ciekawy strój.
— E, taki sobie... prosty.
— Czy nie uważa pan, że będą się za panem ludzie na ulicy oglądać — hehe.
— Ale... skądże! — Przecież to rzecz domowa.
— To jakże, założy pan co innego?
— Tak, ubranie, w którem wczoraj tu przyszedłem — mój panie.
Wobec tego student umilkł i zagłębił się w książce. Lucjan i Zygmunt wstali prawie jednocześnie. Poczęli ubierać się, podkpiwając z wczorajszego stanu Dziadzi. Lucjana napadł przykry kaszel, pobudzający do wymiotów. Był to czczy, męczący kaszel, zapierający dech i łechcący gardło. Poszedł do kuchni i wolno popijał wodę, zgrzany i wymęczony. No, wreszcie przeszło. Wszyscy trzej — ubrani — zasiedli do śniadania, nawet Zygmunt, wbrew swemu zwyczajowi jadania przed umyciem rąk. Lucjan zauważył, że Zygmunt wobec Dziadzi bardziej uważał na drobne sprawy życia codziennego i nawet w słowach był bardziej oględny.
— Skądżeś ty wczoraj wytrzasnął tego przykrego bubka, któregośmy wyrzucili za drzwi?
— Wiesz, że nie wiem. Daj spokój.
— Opowiedz nam wreszcie coś ciekawego o swojej podróży — powiedział Lucjan.
— Mili moi, cóż... trudno właściwie coś, tak, opo-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.