niema co. Erotoman jakiś, czy co u djabła. Ot, zaczął gawędę.
Znowuż przykry ból uciskał mu piersi. Z rękoma w kieszeniach palta, szedł Lucjan wdychając przyjemne, mroźne powietrze. Śnieg grudami przylepił mu się do obcasów i czynił kroki niezdarnemi. Wobec tego wsiadł do dorożki. A, wszystko jedno, i tak mam mało pieniędzy. Kazał się wieźć do „Picadilly“, porządnej żydowskiej restauracji na ulicy Bielańskiej. Czuł apetyt na ostrą potrawę. Wysiadł. Zajął miejsce w mrocznym kąciku. Polecił przynieść sobie duży kieliszek wódki i porcję karpia na zimno. Wypił i jadł szybko. Teraz dopiero uczuł głód. Po barszczu ze śmietaną zamówił tłusty szponder. Po raz pierwszy od kilku dni czuł się tak dobrze, było mu prawie wesoło. Wypił jeszcze kufel piwa, zapalił papierosa i zamówił kawę. Siedział tak, tu, ze swojemi myślami, które były nawet dość nieprzyzwoite. Ot myślał o pannie Leopard. Gdyby. Ale niema mowy. U djabła, co widzi w Dziadzi. Ha, może twarz starego okultysty działa na nią. Współczesna Marja z Magdali. Zatem kieliszek czegoś do kawy. A Teodozja proste, ale interesujące dziewczę Jak też, tam, tego. Zabawne, gdybym jej nie widział wtedy, rano, możebym nie zwrócił nawet uwagi, a tak, proszę, zaprząta mi ciągle umysł. Mój Boże, jestem może nic nie wart, żadna wartościowa jednostka społeczna, pomylony, młody człowiek, ale skoro już żyję, to mam chyba prawo korzystać z tego, co życie daje. Samo istnienie moje daje mi już wiele praw. Przytem jestem ubogi i chory. Skoro więc coś zdobędę, to już
Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.