Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziadzia znów zajął się rozmową z Zygmuntem. Lucjan przypomniał sobie całą historję z panną Leopad, i dopiero teraz uświadomił sobie w jak głupiej był sytuacji. Obok usiadł ktoś z serdecznem westchnieniem.
Jest to Edward. Ma tajemniczą minę. Mówi:
— Nawiązując do tego, co to panu opowiadałem dzisiaj, to wiem, a wiem napewno, że w Ameryce naprzykład, tego rodzaju wypadki są na porządku dziennym. Są to tak zwane „półdziewice“.
Lucjan obrzuca natręta nienawistnym wzrokiem.
— Jaka jest pańska specjalność?
— Psychjatrja. Rozumie pan więc, że... interesują mnie te sprawy.
— Ależ panie, są to sprawy erotyczne, które mają wogóle mało wspólnego z psychologją. Interesuje pana to, co jest zupełnie normalne, i uważam, że nie warto o tem mówić. Uprzedzam pana, że mnie te rzeczy bardzo mało obchodzą, i nie będzie pan miał żadnej pociechy z dyskusji ze mną.
Do alkowy zajrzała Teodozja i roześmiała się. Edward wykrzyknął:
— Wynoś się, małpo jedna! Tu nie twoje miejsce!
Lucjan porwał się.
— Co to?! — Panie, jak pan się wyraża! — Z jakiej racji pan krzyczy na nią?
— Co jest, do cholery ciężkiej! przecież to moja siostra. Jest tu pod moją opieką, czy nie?
Lucjan zdębiał. Jakto, więc to jest siostra tego po-