Strona:Zbigniew Uniłowski Na dole.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

cia. Po sromotnym powrocie popadł w odrętwienie psychiczne... Już nawet godził się z losem, być może, przystosowałby się z powrotem, już nawet zaczynał myśleć realnie.... Aż tu wybawienie... Ozon ożywczy.
Spotkał się tego wieczoru i dni następnych. Upajał się wszystkiem co mówił Czajkowski, ale poprzez powłokę odurzenia zmysł obserwacji wyławiał rażące gesty dobrodzieja. Prócz tego był niechlujny, cuchnął podobnie jak „Przykrótki“, przecież miał chyba gdzie nocować... Czajkowski przypominał czasem włóczęgów z domu noclegowego... Ale musiał się przecież przebierać... sam mówił. Prawie zawsze pachniało mu z ust wódką, i mimo słabego zarostu policzki obrastały rzadkimi kłaczkami, co w połączeniu z dołkami po ospie było odrażające. Mówił powoli, jakby dobierała słowa, sapał przytem, drapał się we wszystkie możliwe części ciała. Głównie chodzili na spacer, Czajkowski zapraszał... płacił wodę sodową, lody... czasem jakieś kino w gorszej dzielnicy miasta... Przeważnie on mówił a Kamil milczał. Roztaczał perspektywy... mówił o kąpielach w Ciechocinku, o życiu Andrzeja w więzieniu, to zwłaszcza dosyć bar-