się nawet szorstki, sprawiał wrażenie człowieka, który wypada z formy. Piątego dnia tej znajomości przyszedł na spotkanie jakiś zwarty w sobie, tajemniczy. Zaprowadził Kamila do żydowskiej kawiarenki na Granicznej, i tam Kamil, popijając słodkie, ciemne piwo, dowiedział się że Andrzej żąda, aby Kamil wydał Czajkowskiemu asygnaty pożyczki narodowej. Kamil zaprzeczył, żadnych asygnat nie ma wogóle, posiada tylko swoje rzeczy. Na to oświadczenie Czajkowski chwilę trwał nieruchomo ze szklanką przy ustach, następnie wypił swoje piwo duszkiem, odstawił szklankę, zdjął czapkę i obracając nią, zdumiony i zawiedziony, spojrzał nagle ostro na Kamila i powiedział:
— Daj te asygnaty, bo ojciec powiedział że ci je dał do przechowania, a teraz mu są potrzebne na adwokata... Kazał mi je spieniężyć, zapłacić adwokata a resztę dać tobie... rozumiesz czy nie?!
— Jabym przecież dał panu zaraz... ojciec pewnie coś pomylił albo zapomniał... Ja nie mam żadnych asygnat... nigdy ich nawet nie widziałem.
Czajkowski był zirytowany, wkładał czapkę na głowę, znów ją zdejmował... poczerwieniał na twarzy, oczy mu zbrzydły, przesiąkły podłością... Wkońcu jakby coś postanowił, bo powiedział:
— Ja tam wierzę bardziej tobie niż ojcu... Jak go zobaczę, to powiem że mu coś na mózg padło... Niech on sobie sam daje radę jak nabroił, a my tu nie mamy co siedzieć w tej kanikule. Wyjdzie z kozy, to niech się kręci sam koło swoich interesów. My jutro wieczór wyjeżdżamy, i koniec... Wynieś dzisiaj wszystkie swoje rzeczy... nic się tam ciotkom nie tłumacz... ojciec kazał, i tyle. Ja będę czekał przy bramie do Saskiego... wezmę rzeczy... poco masz je taszczyć... a tak spotkamy się jutro wcześniej, pójdziemy przed pociągiem do jakiego kina, na kolację... Ja już mam dosyć tej Warszawy... Walaj do chałupy i przynoś łachy o szóstej!... Masz tu trochę drobnych na tramwaje!
W domu Kamil przetrząsnął całą walizkę w poszukiwaniu asygnat. Wmawiał w siebie, że może rzeczywiście dostał je od ojca i zapomniał. Wogóle był podniecony tem wszystkiem. Pakował się na oczach wszystkich i kiedy oświadczył, że robi to z polecenia ojca, u którego był na widzeniu, ciotka Zosia powiedziała:
— Zajeżdżasz tu do nas jak do jakiego hotelu... Nie możesz tych rzeczy wynieść jak ojciec wyjdzie? Tak ci się śpieszy?... Powiedz Andrzejowi, żeby tu przyszedł jak go wypuszczą... Rzuca cię po tym świecie jak złym duchem...
Mimo upału, Kamil włożył na siebie grubą jesionkę, żeby mu było wygodniej nieść walizkę. Wyszedł z domu godzinę
Strona:Zbigniew Uniłowski Na dole.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.