Kamil nagle przerwał ojcu. Zachciało mu się przerwać oczekiwanie, pomówić o Czajkowskim. Powiedział:
— A ten Czajkowski? Chciał jakieś asygnaty... przecież tatuś mi ich nie dawał.
Andrzej bardzo spoważniał na twarzy, oczy mu się rozszerzyły pod szkłami, przyczaił się jakoś, żyły mu nabrzmiały na czole, i odrazu wybuchnął bez żadnych pytań:
— Był u ciebie Wiśniewski i pytał się o asygnaty? Mówiłem mu o asygnatach dlatego, żeby mi tu od czasu do czasu przysłał coś do jedzenia, że mu się później odwdzięczę. Wcale go do ciebie nie posyłałem... Siedział ze mną w jednej celi... co on od ciebie chciał?
— Tatusiu, był ten dziobaty Czajkowski, ten dozorca... mieliśmy razem wyjechać do Ciechocinka... dałem mu walizkę i wszystkie moje rzeczy, potem on gdzieś przepadł... Tatusiu, on nie mówił, że jest Wiśniewski...
— Okradł cię, ośle jeden, to zawodowy złodziej... Rany boskie! Pocoś tak się dał nabrać! Dlaczego nie przyszedłeś do mnie, żeby się spytać! Zmasakruję cię tutaj, ty bałwanie! Ale dlaczego! To moja wina, nie powinienem temu łajdakowi nic wspominać o tobie... Los się mści! Serja niepowodzeń, jeszcze nie koniec! Słuchaj, nie mówmy o tem! Zostałeś bez ubrania, bez bielizny.... Musisz pójść do pana Sołtyńskiego, ani słowa o Wiśniewskim... Poproś o pomoc, dla mnie i dla siebie, zostałeś okradziony, ale w inny sposób... W jaki?... Zwyczajnie, zabrano ci walizkę od ciotek, okradziono mieszkanie... wymyśl to sobie jakoś! żyjesz w środowisku takiem, że kradzieże są na porządku dziennym. Mów wiele o mnie, żeśmy obaj bez żadnych środków. Dużo powiedz o Zakopanem, niech wie, że miałem jak najlepsze zamiary, że starałem się, tylko noga mi się powinęła. Należy go wzruszyć, to jedyny człowiek w tej chwili, który może nam pomóc. Synku, dziecko drogie!... Twemu ojcu się nie wiedzie, ale to nie może trwać wiecznie, nie umiem wegetować... Lepiej jeden dzień żyć życiem lwa niźli wieki życiem gadziny! Czym ci to już kiedyś mówił? W tem jest cały mój światopogląd... Ale dla ciebie pragnę tylko jednego, zapamiętaj to sobie... pragnę zdobyć jakiś kapitał, na którym moglibyśmy się oprzeć i zacząć zarobkowanie bez ryzyka, to ci już kiedyś mówiłem. Dotychczas wpadam... ale teraz już będę działał ostrożnie... Narazie Sołtyński... musisz mu oddać całą grozę naszego położenia, musisz być sugestywny, wzruszający! Widzę tę scenę, i wydaje mi się ukoronowana powodzeniem. O tym łajdaku, który nadużył zaufania dziecka, nie wspominajmy, pfuś! dmucham na niego! Życie sprawi, że go wdepczę w błoto jak glistę. Teraz idź i pokaż się jak naj-
Strona:Zbigniew Uniłowski Na dole.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.