Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/118

Ta strona została uwierzytelniona.

tego, jak go nazywano „sekanta“ i „paragrafenreitera“, który przyszedł, ażeby ich męczyć i do którego żadną drogą nie można było znaleść przystępu. Doszło do tego, że Rewicz musiał się bardzo pilnować, ażeby nie zginąć w jakiejś zasadzce, przygotowanej na niego w czasie inspenkcyi kopalni.
Tymczasem w domu bocian go znowu odwiedził. Urodził mu się czwarty z rzędu syn — Kazik. Żona nie mogła patrzeć, jak bez niej cierpi całe gospodarstwo domowe, wstała za wcześnie z łóżka, by się jąć pracy i odtąd zapadała ciągle na zdrowiu; była zniszczona ogromnie, blada i przeźroczysta, jak opłatek. By im kłopotów jeszcze przysporzyć, zaczęły dzieci drobne chorować na szkarlatynę odrę i dyfteryę, więc też doktor coraz częstszym był gościem. Jedna tylko Janinka, córeczka najstarsza, pierworodna, jedyna, trzymała się dzielnie. Jakaż to była dla ojca pociecha, prawdziwy anioł pocieszyciel biednych rodziców. Nieraz kiedy Rewicz usiadł przy biurku, gdy po inspekcyi kopalni zajęty był pisaniem do władz raportów i relacyj, Janinka przychodziła cichutko na paluszkach, stawała koło krzesła ojca i czekała, aż na nią zwróci uwagę.
— Mój tatusiu — mówiła słodko cieniutkim, jak niteczka jedwabna głosikiem — można teraz troszkę, troszeczkę usiąść na kolankach?
— Mam dużo do roboty, ale niech stracę, można.
Wtedy ona, gładząc go drobną rączką po zoranem troską czole, mówiła z pieszczotą:
— No, rozchmurz czółko, rozpogódź. Po co te zmarszczki? Czy ty się gniewasz na nas, tatusiu? Widzisz, jakiś ty niedobry, już tyle masz włosków siwych, a tyś przecież jeszcze młody, tatusiu! Dlaczego ty nas teraz już tak nie kochasz, jak przedtem?