Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/119

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ kocham, kocham zawsze tak samo dzieciątko moje złote, ja dla was przecież tylko żyć pragnę.
— Ale nie kochasz tatusiu mamusię już tak samo, nie kochasz, nie całujesz jej tak często.
— Nie mam czasu na pieszczoty, dziecino i mamusia nie ma czasu, ot słyszysz, jak ją tam teraz te chłopcy urwisze męczą.
— No to ja pobiegnę do nich, a ty mamusię pocałuj.
Wybiegała i prowadziła matkę za rękę do ojca.
— No pocałujcie się zaraz tu przy mnie.
Rewicz dotykał pospiesznie bladych ust Heleny.
— Ależ nie tak troszeczkę, tak jak to dawniej było, mocno i długo.
I oboje musieli wykonać polecenie ukochanego dziecka.
Do Rewiczów zastosować można było parafrazę słów poety:
„Rzecz dziwna, zamiast ich połączyć bieda obojgu im rozdarła łono, zaczęła jakieś jady w serca sączyć“.
I ten smutek zaczynał coraz bardziej podobnym być do nienawiści. Helena coraz częściej przychodziła do męża ze skargą.
— Mój drogi, radź, co począć, bo ja już dłużej tego brzemienia znieść nie jestem w stanie, to przechodzi miarę sił moich.
Rewicz patrzył na żonę, wycieńczoną pracą, zmordowaną dziećmi drobnemi, o których dzień cały pamiętać musiała i czuł, że w tych słowach jest prawda, że żona także popaść może w ciężką bez wyjścia chorobę. Lekarz radził mu koniecznie, by wysłał ją do kąpiel, ale o tem mowy być nie mogło.
— Gdybyż to tylko kłopot z dziećmi i sama praca — ciągnęła Helena przerywając mowę płaczem —