Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/124

Ta strona została uwierzytelniona.

której już teraz wracał dawny, dobry humorek, więc i języczek bardziej był ruchliwy. Już jest mi lepiej, już nie umrę, zostanę z wami; — dlaczego wy jeszcze teraz tacy smutni oboje jesteście? — smutniejsi niż przedtem. Tyś tak pożókł tatusiu, tyle masz włosków białych, już prawie całkiem siwy jesteś. Mama w kąciku płacze. Co to się stało? Ja nie chcę żeby tak było, bo znów chora będę. — No, powiedz mi, że się poprawisz na przyszłość — mówiła z oczami łez pełnemi.
— Przyrzekam ci przyrzekam, słodka moja, tylko ty nie płacz.
— Będziesz wesoły.
— Będę, będę.
— I śmiać się będziesz?
— Będę, dziecko drogie.
— No to się uśmiechnij, jak mnie kochasz.
Rewicz starał się zrobić pogodną minę, uśmiechał się, silił na wesołość... gdy nagle zwrócił jego uwagę niezwykły ruch na ulicy. Ludzie ze wszystkich stron biegli w kierunku kopalni Goldfingera. Chciał wyjść z domu, by się zapytać, co takiego zajść mogło, gdy w tej chwili wszedł do jego kancelaryi z raportem kierownik Goldfingera.
— Panie adjunkcie, nieszczęście! — zawołał zdyszany. — Gazy w kopalni wybuchły! i dziesięciu ludzi już zginęło, wszystko sami starsi górnicy, obarczeni liczną rodziną. Liczba ofiar jeszcze nie znana, bo ratunek ogromnie utrudniony. Przez szyby dostąpić nie można. Ja przybiegłem tylko z raportem i wracam.
Rewicz po odebraniu tej wiadomości stał długi czas bez ruchu.