Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/134

Ta strona została uwierzytelniona.

grzechem. Jeżeli do jutra wszystko nie będzie w porządku, to Ignacy zapłaci karę do kasy brackiej.
W innem miejscu zastał robotnika tak zajętego i zacietrzewionego w pracy, że nawet kroków jego nie słyszał.
— Szczęść Boże! — zawołał kilkakrotnie głosem donośnym.
— Szczęść Boże! — odrzekł nareszcie górnik, spuściwszy kilof.
— Cóż to pan Maciej już tak teraz zhardział, że na pozdrowienie nie odpowiada?
Chłop stanął przed nim wyprostowany, śmiejąc się dobrotliwie.
— Trza pracować mocniej, proszę pana dyrektora, bo trudno z familjom wyżyć ze szczupłej pensyi.
— A dużo tam teraz tego drobiazgu u Macieja? Pono znowu był bocian, jak mnie słuchy dochodzą.
— Był, proszę jegomości, ha, no, jak wola boska... jest znowu jeden chłopak więcej, to już razem sześcioro.
— A nie obchodził tam Maciej chrzcin nadto uroczyście?
— Gdzie zaś, trochę się ino, co koniecznie, skropiło.
— No, no, niech Maciej przyjdzie w niedzielę do Zarządu, to się tam może jaka zapomoga znajdzie.
Karwicki nie był gadułą, ale i mrukiem też nie był, znał usposobienie ludu, wiedział, że ciepłe, serdeczne słowo przełożonego, jest mu czasami więcej od chleba i grosza potrzebne. Gdzie należało, był w swych rozkazach stanowczy i kategoryczny.
W czasie przeglądów kopalni spotkał pociąg kolei konnej. Niesumienny, nieludzki woźnica sprzągł razem