Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/135

Ta strona została uwierzytelniona.

długi szereg wózków z ciężarem i bił niemiłosiernie konia, który mimo nadmiernego wysiłku pracy tej podołać nie mógł.
— Stój! — krzyknął na woźnicę, który zrozumiał zaraz, o co chodzi, gdy głos dyrektora usłyszał.
— A to Cepiak? To ty się ładnie sprawujesz! — Ty piękny jesteś człowiek, co się tak znęca nad biednem zwierzęciem.
— To tylko ten jeden raz tak było — proszę wybaczyć. To ino dla tego....
— Dlatego, żeby prędzej wywieść to, co do was należy, a potem siedzieć z założonemi rękami przez resztę szychty. Dlatego: niech koń się męczy i niech zdechnie, bo to i tak nie wasz koń — prawda? — Ten raz mi wystarczy. Degraduję Cepiaka do niższej kategoryi. Od jutra idziecie do innej roboty.
Przechodząc obok komory, którą wyprawiano grubymi klocami, spostrzegł, jak jeden z młodych robotników podnosi olbrzymi pień bez użycia przepisanego drążka dźwigarowego. Była to lekkomyślność ogromnie wśród robotników rozpowszechniona, wskutek której wielu z nich cierpiało na przepuklinę.
— Woźniak! jak śmiesz tak sobie lekceważyć przepisy — zawołał gromkim głosem dyrektor.
Woźniak wypuścił z rąk pień, który uderzeniem o ziemię stwierdził ogromny swój ciężar.
— Zapłacisz karę za nieposłuszeństwo, bo was dopiero karą do tego zmuszać trzeba, żebyście pamiętali o swojem życiu i zdrowiu.
Kiedy szedł z pośpiechem przez jeden ze starszych oddziałów kopalni, w oddali wśród absolutnej ciemności zamigotało mu drobne światełko. Poskoczył w tę stronę, ale w tej chwili ktoś, przyłapany na