Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/136

Ta strona została uwierzytelniona.

gorącym uczynku palenia tytoniu, zaczął przed nim w ciemności uciekać. Puścił się w pogoń i dogonił go właśnie w chwili, gdy chciał w kąt rzucić niedopalonego papierosa.
— Jędrek! Ty łotrze jeden! — zawołał, chwytając go za kołnierz — czy masz pojęcie o nikczemności, którą popełniasz, narażając na pewną śmierć życie tylu ludzi dla zaspokojenia twego nałogu? Wynoś mi się w tej chwili, tak jak jesteś, i niech noga twoja więcej tu nie postanie, boś ty niegodzien być górnikiem!
Zirytowany do żywego, szedł ku wyjazdowi w szybie i dopiero widok Wojciecha Grzeli, którego bardzo lubił, rozchmurzył jego oblicze.
Grzelę można było polubić. Sprytny, zwinny, przytomny, do każdej roboty chętny. Ogromnie służbisty i skrupulatny w wypełnianiu poruczonych mu obowiązków. Nic dla niego nie było za trudne, żadnej roboty się nie lękał, przed wykonaniem żadnego polecenia nie zawahał, wszystko obmyśleć umiał doskonale swoim prostym chłopskim rozumem. Karwicki znał jego punktualność i przekonawszy się wielokrotnie, że mógł na nim najzupełniej polegać, powierzał mu stanowisko dozorcy, używał do pomiarów kopalnianych, w ogóle Grzela był jego alterego, jego siłą pomocniczą w zawiadywaniu kopalnią, jego ręką prawą.
— I nad czemże to Grzela znowu tak kalkuluje? — rzekł do pilnującego wyjazdu szybowego robotnika, widząc, że Wojciech trze zawzięcie czuprynę płową i dużymi krokami mierzy wnętrze szybu, co u niego było zawsze oznaką wielkiego zamyślenia.
Wojciech zamiast odpowiedzi zaczął się uśmiechać i jeszcze mocniej tarł czuprynę.