Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/14

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jak przyjdzie Skarbnik[1] to co?
— Ja się ta żadnego skarbnika nie boję, ino Pana Jezusa i Matki Najświętszej.
Przyjmował robotę w najmniej dostępnych częściach kopalni i wcale mu się nie cniło, choć tylko w towarzystwie wiernego druha kaganka, który syczeniem i pryskaniem oznajmiał mu spóźnioną porę — pracować musiał dzień cały.
Przy rąbaniu śpiewał zwykle pobożne pieśni, donośnym głosem, który z jego szerokiej piersi rozchodził się daleko w tem królestwie nocy i zamierał echem w głębinach i czeluściach kopalni.
Ulubioną jego pieśnią było: „Serdeczna Matko“, tak się dobrze w takt tej melodyi rąbało, tak jakoś przy niej szła robota od ręki.
I teraz śpiewał właśnie przy pracy słowa ostatniej zwrotki, kiedy w odległości kilkuset metrów od jego stanowiska wypadek zaszedł niespodziewany.
W chodniku, którym zawsze powracał od roboty Walenty i który stanowił jedyną drogę do wyjścia „na świat“ z tej opustoszałej części kopalni, upadła nagle powała na przestrzeni kilku metrów, zawalając jednolitą prawie bryłą całe przejście od dołu do góry.
Ściana, przy której pracował Ćwik, nadto była odległa od miejsca katastrofy, więc nie mógł tam dolecieć huk spadającego stropu.
Jedna rzecz tylko zastanowiła Walentego: nagły silny powiew wzruszonego tem załamaniem powietrza, który jakby gwałtowny pęd wiatru spłaszczył prawie płomień jego kaganka.

Nie myślał jednak nadtem dłużej; szychta miała się

  1. Duch kopalni.