Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/157

Ta strona została uwierzytelniona.

w nim na nowo. Lęk go chwycił w ramiona i trząść nim zaczął, jak potężny wicher wstrząsa drzewami osiki. — Odrzucił się od śliskiej ściany i zaczął pełzać w przeciwnym kierunku i wtedy mu przyszło na myśl, że on wprost idzie na tę postać białą, którą ujrzał przy świetle zapałki. — Wyciągnął rękę i krzyknął okropnie; czuł najwyraźniej, że mu ktoś dłoń uchwycił w zimne żelazne szpony. Czasu dłuższego potrzebował zanim rozpoznał, że była to rękojeść kaganka porzuconego na ziemię. To go trochę opamiętało; zaczął raźniej posuwać się dalej, ale zaledwie zrobił kilka poruszeń, usłyszał nagle jakiś szum i huk odległy. Huk ten pochodził od strzałów min podziemnych, ale jemu się wtedy zdawało, że takiego odgłosu nigdy jeszcze w kopalni nie słyszał. Przycupnął, zaparł dech w piersiach; był najpewniejszy, że to tuż po za ścianą coś nieustannie tak huczy i szumi. Wtedy przypomniał sobie co mu opowiadał raz górnik stary: o pożarze kopalni.
— Może to pożar wybuchł? Ogień chwycił się podpór drewnianych i oto walą się stare stropowiska i z tego taki huk powstaje. Płomień skacze od belki do belki, trzeszczą suche odwieczne drzewa rozłupane na cienkie trzaski, które płoną jak smolaki, dym gęsty wali kurytarzami i wkrótce pewnie tu wpadnie, by go udusić. Wszystko widział żywo w podnieconej lękiem wyobraźni. Rzucił się naprzód, jak szalony, krwawił sobie kolana, kaleczył ręce, rozbijał głowę o ścianę: szedł naprzód, a natrafiwszy na przeszkodę, cofał się, by za chwilę znowu iść w innym, jak mu się zdawało, kierunku.
Na raz wyciągnął rękę i struchlał cały: ręka utonęła w próżni; wyciągnął drugą i druga nie mogła