Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/180

Ta strona została uwierzytelniona.

— To też do tego tylko miejsca prowadzę tych, którzy pragną widzieć „pustki“.
— A tam moja świątynia dumania — rzekł śmiejąc się inżynier i wskazał w dal ręką; tam jest ławeczka moja nad wiecznie szemrzącym strumieniem, zupełnie jak w zielonym gaiku. Tam idę pomarzyć czasem, gdy mną zawładnie tęsknota.
— Jabym tak chciała zobaczyć tę ławeczkę.
— Pani! ależ to niebezpiecznie! można zginąć pod zwaliskiem — rzekł wskazując na strop spękany.
— Z panem poszłabym zaraz.
— A zatem chodźmy, dzielna, odważna panno Maryniu!
Wziął ją pod rękę mocniej i za chwilę byli już przy ławeczce.
Patrzał teraz na nią zupełnie innemi oczyma. Więc to nie jest ta zwyczajna tuzinkowa, ta tylko dobrze wychowana panna na wydaniu, za którą ją dotychczas uważał; ta lękliwa, licząca się z formami, uważająca na krok każdy dzierlatka, nie zdolna, by pójść za popędem serca? — jeno nie zwykle odważna dziewczyna, co niebezpieczeństwu i grozie śmierci śmiało, w oczy, spojrzeć umie! Pierś wezbrała mu takiem uczuciem radości, że gdyby nie konieczność panowania nad sobą byłby tę swoją dzielną Marynię pochwycił w ramiona i w gorącym, długim uścisku wypowiedział wszystko, co mu się teraz z serca gwałtownie do ust cisnęło.
Marynia dostrzegła w Zdzisławie tę przemianę i uczuła się bardzo szczęśliwą.
— Siadajmy teraz tu nad strumykiem, na ławeczce marzyciela — rzekła — i niech nam się zdaje, że jesteśmy w zielonym gaiku... Słuchajmy, jak szemrze ten strumyk...