Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/41

Ta strona została uwierzytelniona.

inspekcyę kopalni, zwiedzając wszystkie niemal ważniejsze miejsca, gdzie była robota, w jednej z odległych komór, zaliczającej się do tak zwanych „pustek“ dla tego, że pokład był tu już wyczerpany zupełnie, ku wielkiemu swemu zdziwieniu ujrzał — dwa światła.
— Kto to mógł być? i po co? Gdy usłyszano jego kroki, przyciszona rozmowa ustała. Przychwyceni na niej w miejscu, gdzie jak sądzili, nikt ich znaleźć nie może, zerwali się na równe nogi. Był to inżynier i Szymon, także „Bajarzem“ zwany, stary robotnik, już do pracy żelazem nie zdolny, którego dlatego, że miał liczną rodzinę, a do wysłużenia brakowało mu jeszcze lat kilku, przeznaczył radca do dozoru „szychtowych“ robotników, zajętych przy wywozie rumowiska z kopalni. Szymon był znanym wśród górników gadułą, bajarzem, czemś w rodzaju Sabały. Nikt tak, jak on, nie umiał opowiadać historyi, o duchach podziemnych strzegących skarbów i zwiastujących śmierć górnikowi, o karlikach brodatych złych i dobrych; złych wyprawiających różne psoty przy robocie i dobrych, których można wezwać do pomocy przy pracy choćby najcięższej, gdy się im w zamian na wieczność całą, duszę zaprzeda. — O światłach wskazujących zbłąkanym drogę i o wielu innych jeszcze rzeczach, których zwyczajnym rozumem i „ludzkom kalkulacyom“, jak mówił, wytłómaczyć sobie nie można.
Radca nie lubił Szymona, nie dla jego bajań, bo te uważał za nieszkodliwe, tylko dlatego, że prawdopodobnie w celu podniecenia słabnącej z wiekiem fantazyi zalewał czasem pałkę i nieraz ze znacznym jeszcze refleksem nocnej libacyi zgłaszał się do roboty. Cierpiał go jednak i choć karcił często, patrzył na