Ogłuszający szum wodospadu przerzucał się z pośród wyrw skalnych, rwał i walił opętanie przez oślizgłe kondygnacje głazów, olbrzymim łukiem spadał w kamienne dno przepaści i rozpryskiwał się w pianę i mgłę. Sam szum, sama melodia gwałtu i żywiołu.
Krajobraz jak w tle Monny Lizy, zimny i fantastyczny, zmontowany według praw krystalizacji zlodowaciałego światła księżycowego: promieniowanie umarłych.
Pustka i przerażenie zastępywały powietrze.
Brak tchu i ustawiczny zawrót głowy i copochwila przeraźliwe spadanie w ciemną otchłań. Za każdym razem zasuwała się na cały obraz, który przecież był jedyną wątłą i nadpróchniałą platformą, na której z trudem utrzymywała się świadomość — gęstą stęchlizną nasycona, czarna zasłona; to był zapach grobu; i to była nicość. Trwała wieki.
W jednym z takich wybłyśnięć — ponad urwiskiem szczytu górskiego, poza umierającym ponowkiem — zamajaczyła jak w prostopadłej tafli lodu
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/013
Ta strona została uwierzytelniona.