Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

i ubrany powszednio: pumpy z samodziału, wiatrówka, bretonka ze śmiesznym ogonkiem w pośrodku — przestrzeń ciemna, jądro nocy — tylko huczący wicher przelewa się po gęstym, samotnym powietrzu; — nagle od wschodu wystrzela jaskrawy snop światła — jak reflektor — ognistym jęzorem liże widnokrąg — drży węsząco — układa się półkolem na szerokość bitej drogi — światło tężeje, staje się szklane i fosforyczne; — spoza drogi, na jej szlak, z głębi nocy nadciąga orszak rozśpiewany — olbrzymi orszak ludzkich i zwierzęcych postaci — słychać okrzyki: „Dionizos! — Eu — oj — Dionizos!!“ — Przed nim i za nim — bo to on tam pośrodku na rydwanie ciągnionym przez giętkie pantery i lwice — to on! — piękny, faraoniczny, szeroki w ramionach, wąski w biodrach, nagi — przed nim i za nim nieprzejrzany pochód sylenów, satyrów, falloforów i menad — uwieńczeni fiołkami i bluszczem — idą, tańczą i śpiewają — skandują rytmicznie, marszowo: — „e — wo — e — ra — dość — wolność — ra — dość — wol — ność“ — — Światło jest tak silne, że Cyprjan widzi — stąd, zdaleka przecież, a tak wyraźnie widzi — roześmiane, mokre wargi, żarzący błysk oczu, powiew rozpuszczonych włosów. — Orszak obszedł tym sierpem drogi — minął półkole — zbliża się do Cyprjana w szumie i gwarze — — a im bliżej tym bardziej zmienia się kształt pochodu — niema satyrów ni menad — tyrsy rozpłynęły się w powietrzu — — to olbrzymi zwarty pochód związków robotniczych — już widać, i znów tak wyraźnie! — zmęczone twarze, w których żarzy się upojenie — widać spracowane ręce zwinięte w pięści i podniesione wy-