Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/034

Ta strona została skorygowana.

ność odniechciała to w nich, no i zasnęli; padał śnieg — tak ich znaleziono: biały posąg samobójców; teraz, że on przetrzyma, a ona nie, bo to do tego zapalenie płuc obustronne się przyplątało, doktór mówił: aus i dodał: szlus! — a ten wie, doktór Oborski; sumienny, intuicja medyczna jak cholera; magik; — jak on tego chłopca na trzecim, w tej seperatce, łóżku leczył! — już też było bez wyboru: życie czy śmierć? — co tu o życiu było gadać! nic! — ropa waliła z płuc, a gorączka przez dwa miesiące czterdzieści stopni, kilka kresek wzwyż, kilka wzniż — to wszystko; ale Oborski nie powiedział ani aus, ani szlus — tylko — ale to już potem! — „Włodku!“ — ty mu mówił temu dryblasowi z pierwszego roku Wuesha — „Włodku, gróbarzowi zpod łopaty uciekło się“. — Co to za djonizyjski poemat! — Włodek się spłakał i każdemu przez tydzień mówił, każdemu po wiele razy: uciekłem, uciekłem, uciekłem — gróbarzowi spod łopaty — uciekłem; a potem śmiał się już i prosił matkę, żeby mu awanturkę przyniosła, taką co to mama wie, że na nią ma smak; ale jeszcze nie było wolno.
Z tym po prawej stronie (łóżko Włodka stało za głowami Cyprjana) nibyto lepsza była, ale jest w rzeczywistości gorsza, sprawa; to ten sąsiad odsłonięty; anemia złośliwa — wciąż tę wątrobę półsurową żre, a pachnie ten podły przysmak, psiakrew, bo to cebulę do tego dają, że tylko kwasota się wzmaga, co przecież przy wrzodzie na dwunastnicy nie jest wcale dobre — mleko trzeba połykać, żeby to łakomstwo mimowolne zatuszować; — a ten dodatkowo jeszcze jakieś żołądki sproszkowane łyka —