amazonka przy tobie, — zdięła ciebie z tej trybuny i zaniosła do mnie i położyła ciebie na mych kolanach. Leżałeś chwilę umęczony z przymkniętymi powiekami; potem odczepiłeś gruby łańcuch, którym byłam przykuta do ławki — ja zaś w pełni sił zaniosłam cię na rękach do lasu — ułożyłam na zrębie obok cichego źródła, w które zacząłeś się wpatrywać; przez zaprószone słońcem liście sączyła się muzyka wdzięczna, delikatna i żałosna. — Zbudziłam się bardzo tym snem wyczerpana. O Cyr! — —
—
Tak więc odczytałem — i — nietylko słowa! — odczytałem eksplozję śródsłowną i napastliwość podłoża tego nieco skomplikowanego snu; przepowiedziałem w myśli fragmenty raz, drugi, trzeci — przepowiedziałem sobie jak lekcję; lekcję „życia“ — mówi we mnie kabotyn; — dlaczego „kabotyn“? — nie, nie trzeba, aż tak? — poco! — trochę szacunku dla siebie! — ostatecznie w ciągu tych wielu lat — no — tych trzydziestu lat — akurat kończę czterdziestyósmy — nigdy nie wiedziałem dokładnie, kiedy „naprawdę jestem sobą“, a kiedy tym drugim, trzecim, piątym, siódmym — ciągła przemiana, ciągła ewolucja, rozwój, naprzód — — tak, decyduje kierunek, — a „bycie naprawdę sobą“ — to złuda głupców i bluff gazeciarskiej filozofii —
Cyprjan wysunął cichutko szufladę nocnego stolika — namacał palcami... papieros — Wisia te papierosy przynosi — ukrył głowę za poduszką — zapalił; nikt się nie przebudził; — smaczny papieros; — Cyprjan pali powoli — długo żarzy się w pół mroku ogienek; — zaciąga się pełnym dymem; —
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.