Maura!
miły zawrót głowy i osłabienie leniwe w rękach i mrowienie w nogach; myśl pracuje składnie.
Tak, to ostatnie, przed tą chorobą, było ze-wszech-miar wspaniałe; żywioł, ekstaza, entuzjazm ciał — i to płodne w skutkach cierpienie, obłąkane cierpienie! szaleństwo! — To właściwie był — bolesny — wzrost nagły, gwałtowny, wzrost, skok prawie, rzut na tysiąc stajań — wspaniały! — Ile? — ach mój nieznośny buchalterze! — Trzy lata, trzy! — Trzy? — zwyczajnie; — ale to potem; — te trzy lata? — zawsze tak; tyle akurat jest dynamiki w każdej miłości, w każdem spotkaniu; — i cóż tam te komplikacje! — oczywiście nieprzyjemne bo niewytłumaczalne — bo jakże to tej czy owej powiedzieć: tyle było, tyle wzięłaś, i ja wziąłem — każde to co potrafiło wziąść, co potrzebowało, co mogło czy musiało — czy jak tam; pal diabli! — a że teraz odchodzę? — to ty mówisz, że odchodzę; bo ty zawsze, i każda z was tak — żeby tylko „wiecznie“ i „czy ci daję szczęście“ (poprawia: prawie każda); — co ja wiem o wieczności; wiadomo: bez początku i bez końca; straszne; i naszym globowym mózgiem nie do ogarnięcie; więc wogóle do żadnego rachunku nie zdatne. A szczęście? — dałaś mi znacznie więcej, dałaś mi rozwój, rozkwit, wzrost! — skojarzyłaś się nierozdzielnie z etapem! — a to mi więcej niż szczęście i — napewno więcej! — ostatecznie nawet nie wiem, co to jest w twem mniemaniu to „szczęście“ — pożycie wspólne? — to nie jest nic; — rozkosz? — to już jest coś, choć nie wystarcza! — W rezultacie
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.