Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/065

Ta strona została przepisana.

wyjątku!! — Już przez skórę czuł zawsze moment, w którym się zbliża, w którym, jak pokraczne wronie pisklaki, sfruną z pożądliwych i pożądanych (tylko nie wtedy!) warg: „czy ci dałam szczęście?, no, powiedz, czy ci dałam szczęście?, Teraz powiedz!“ — i zawsze ta podstępna napaść wtedy, gdy jeszcze na niej leży wydychując nacichającą rozkosz — oddech jej bliski ma, przefiltrowany przez jej ciało, zapach kasztanów — — taki ważny moment, gdy krew jej i mózg napełnił gorącym posiewem, urytmił, przepłodził, gdy w nim rosło prężne samopoczucie samca i twórcy — — i tak to psuć! tak to popsuć!! Tak sparaliżować, tak obezwładnić! Ileż razy wieściło to koniec wszystkiego; — choć przecież, choć przecież miała prawo tak pytać — każda to prawo miała (— to zszeregowanie też deprymuje — ale przedewszystkiem to „szczęście“!) — Wszystkie pytały; jedna Wisia nie — czyżby więc: „die eine, die feine, die reine" — ? — (więc Heine) — czy wogóle na myśl jej nigdy nie przyszło łączyć z „tem“ jakiekolwiek, choćby najodleglejsze pojęcie „szczęścia“ — ? — sama przecież...
To jednak kolosalny wypoczynek; odprężenie! (— westchnął głęboko —)
Zawsze bał się szpitala — przedsionek smętarza — no i zapewne tak jest; lecz nie stał się nim dla niego; przeciwnie: wytchnienie, spokój, wyzbycie się choć na trzy miesiące udręk, kwasów, zgryzów — i to szlachetne poczucie zdrowienia! powrotu! — i z neurastenią lepiej; fobie zelżały; została bezsenność; lecz to ciągłe leżenie to prawie jak sen; wypoczynek.