Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/102

Ta strona została przepisana.

— idąc obok niej przesączał się (czuł to wyraźnie) w nią; szedł w niej, był w niej, był nią; — zatracał swe osobowe „obok“ — zespalał się z jej mózgiem samotnym, niemym, wizjonerskim i pracowitym, myśli jego działy się zapomocą nowego mechanizmu; destylowały się w nieznanych mu dotychczas retortach — precyzyjnych i pełnych barw żywych i ruchliwych; u niej: mózg naneonowany; u niego: pierwsze hormonalne laboratorium organizmu.
Cyprjan jeszcze nie miał kobiety. We łbie poczęło szumieć pożądaniem i poezją.
Namół wygrzewający poezję — jak strusie jaja — był gęsty i grząski. Z zewnątrz, w miejscach pobrzmiewających echami, wszystko niezdeklarowane; niewiadomo co; to było w roku tysiąc dziewięćset siódmym; coś się tam kończyło; nic się nie zaczynało; samemu trzeba było zaczynać w tej bardzo niedobrej porze; a jak się tu wziąć do tego? — z którego końca?
Mówił o tym z nią; zarywanie i nieśmiało; — i o tym, i też nieśmiało, że jeszcze nigdy. To jej powiedział w wysokim Żarnowcu — tak zwał się na rozległym, obłym wzgórzu czerniący się las sosnowy. — Pośród, na szczycie, była polana; hala niby; miniatura hali; bujne wrzosowisko; osiadłe tu pośród ścian sośnianych powietrze wonne było i ciepłe; dzień parował spod wrzosów. Krajem hali ściekała nikła stróżka wody; w tej chwili podpełniowej był to strumyk żywego srebra. Balbina rzucała na płynne, zimne światło główki stokrotek — wir porywał je w dół; poniektóre okręty gwiaździste zawijały