co się na plecach bytu zwie purpurą
i gronostajem — my wszyscy, o wierzaj,
jesteśmy śmieszni do zbytku — — — —
To właśnie na tej porannej stronicy napisane było nieprawdopodobnymi koślągami zdanie najcudniejsze: „Marysia kocha pana Cyprjana". Atramentem to było napisane; więc najpierw pomyślał, że nie pisze się w książce atramentem; a jeśli, to już trzeba to wysuszyć i nic zamykać zaraz książki, żeby się nie odbiło po drugiej stronie, jak oto tu teraz takie plamy; potem rozczuliło go to nieporadne pismo; wreszcie zbladł, zczerwieniał i znów zbladł; w dwudziestym roku życia zmienność aury krwi jest wiosenna; a gdy ponownie poczerwieniał — zrozumiał nagle, że i on ją kocha; bardzo, dozgonnie, siłą pięknych porannych lat życia, dwudziestu, tych pierwszych dwudziestu lat!!
Pobiegł do kuchni — — siedziała na niskim stołeczku, na kolanach miała miskę z ziemniakami — kozikiem kuchennym zeskrobywała z nich łupiny — opadały spiralnie jak lśniące, wilgotne, białe spodem, a wierzchem szare wióra do niecki — a oskrobany ziemniak chlup do wiaderka z przejrzystą wodą —
Przystanął przy niej:
— przeczytałem —
— panno Marysiu —
— co panie Cyprjanie —
— przeczytałem —
— co pan przeczytał — ? — (— ale się zarumieniła —) —
— ty wiesz — I — Maryś — ja cię też kocham —