Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/158

Ta strona została przepisana.

trza, w każdej narastającej sekundzie — rośnie to beznadziejne przeświadczenie: mijanie — mijanie — mijanie —; bezcelowość rzeczy i zdarzeń.
W tej chwili obłędny krąg niszczycielstwa, nicość wszelka — zostały tam, w tym kopulastym, rozległym gmachu, rozświeconym setką okien.
Więc odejść stąd; prędzej.
Noc rozsiadła się wygodnie w czubach kasztanów; dołem rozrzedzona mleczną nalewką światła lamp koiła nerwy i zespalała niepostrzeżenie jestestwo człowiecze z odpływającą w nicość, przez brzegi mroku przelewającą się przyrodą; — głęboki oddech równał rytm pulsującej niepokojem krwi; — pogodniało w zaroślach myśli; przejaśniały się gąszcze.
Wstąpił do otwartego jeszcze sklepiku obok kolei — kupił paczuszkę cukierków, tych z nadzianiem, żeby chrupały, a w środku żeby była taka ciągliwa masa — Marysia je lubi, mówi na nie: stulpyski..
Gdy mu je kupiec opakowywał — przesunęła się w jasnej szybie wystawowej sylwetka wysokiej, czarno ubranej postaci niewieściej — przelotnie spójrzała na nagromadzone słodycze i owoce — olbrzymie, posępne oczy — blada, junońska twarz — — żywiej podrzuciło się serce — to ona; wielka, sławna artystka — —
— — bez jakiegokolwiek związku przysłonił tę olbrzymią, świetlistą szybę z sylwetką niedostępnej — obraz inny: też okno wystawowe przy tej ulicy, na której mieszkał — sklep i klinika lalek — za lśniącą szybą stoją w pudeł-