Uklęknął przy niej szybko — już mu żal i wstyd —
— no, Maryś, malutka, moja Maryś — nie płacz — nie trzeba — wybacz — tak strasznie ciężko — — chodź, chodź stąd —
— gdzie ja pójdę — gdzie ja pójdę —
— do mnie — chodź —
Uniósł ją za gładkie ramiona — dziwnie śliskie — to z łez — i prowadził ku drzwiom — otworzył — — zamajaczyła przed nim postać w kalesonach — karafka — postać trzyma ją przed sobą w wyciągniętej ręce — drży, chce, żeby mu ją zabrano —
Cyprjan puszcza dziewczynę — krzyczy głośno: —
— no, prędziej — marsz! —
Nawodny szybko, bokiem wchodzi do jadalni — wygibnie, tanecznie prawie — lecz dopadła go jeszcze twarda pięść i pchnęła — potoczył się naprzód — chlusnęła woda z karafki i zalała koszulę i te kalesony —
— cholero, siedź tu teraz do sądnego dnia —
Cyprjan przełożył klucz i zamknął drzwi od strony korytarza; potyrmanił klamką czy aby solidnie zamknięte.
Gdy wszedł do pokoju — Marysia leżała już w łóżku.
Zrzucił w kąt przeciwległy, pod okno, kapę, palto, stare ubranie z szafy; położył się zmęczony, zbolały, obojętny.
Po chwili wstał, poszukał tej paczki z cukierkami — odpakował, położył ją Marysi na kołdrze.
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/175
Ta strona została przepisana.