Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/177

Ta strona została przepisana.

w kibit mater i odejść, albo „wznieść się ponad to“ — raz to zdanie przeważało, raz tamto; jednolitość stanowiska stale zachwiana wybuchami namiętności.
Tego Nawodnego Cyprjan nie wypuścił z pokoju; nikt nawet w tym kierunku nie pertraktował; rozumiało się samo przez się; stan oblężenia; no to sobie tam, uwięziony, grał na skrzypeczkach — i mieli za bezdurno muzykę do tych — rozmaicie — gniewnych lub pogodnych zdań.
Wieczorem zmęczeni i wygłodniali zawarli pakt. Zaraz też zabrali do kupy graciki i chadry — dwa nikłe kuferki, cała parada;— i wyjechali;— otworzyli drzwi jadalni, pies ci mordę lizał, — wyjechali. — Po drodze na dworzec poucztowali suto za tani pieniądz — wraz też poweselili i nabrali otuchy.
W tym parku klonówkowskim jest dużo słowików; może za dużo; kląskają aż giełczy w pobliskich parowach.
Pod murem ucałowali się — pierwszy raz od „tego“ — posypały się na nich jak jaśminowe dzwoneczki te słowicze turlikania — zbeczeli się oboje i poprzysięgli wieczystą miłość. Tak się tą wiecznością lekką ręką szafuje, gdy się żyje w złudzeniu uroczym, że do tej wieczności daleko, że oddziela nas od niej cała wieczność — więcej! — całe życie! Do marysinego domu zaszli, gdy świt zaczął płynąć złotą rzeką nad widnokręgiem.
Jej ojciec był kowalem; cztery morgi pola; chałpa; warsztat — jaki tam był ale był. Niedużo; ale wystarczy; z jego, cyprjanowego niby, też wielatyla dojdzie; obleci; choć do jedzenia gąb sporo; są przecież ojciec (matka pomarli) siostra Sewerka i —