Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/182

Ta strona została przepisana.

— poć tyz, Cyprjon, prędko, prędko, dawoj go —
Robota szła na całego, można by rzec na cztery ręce, lecz właściwie na osiem rąk i nóg.
A bruliony z poezjami rosły; wszystkie, za przeproszeniem, na tę chłopską nutę i wszystkie z tą wiarą, że poezja ludowa — wiadomo, bo już w roku 1822-gim też tak było — odrodzi się i zaradzi — że, z niej tylko z niej no i tak dalej, że tak się stanie i tak się stać musi; — że miejsce będzie dopiero dla tych, którzy chłopami będąc poezję klasową z siebie dadzą — swoją — tego się wtedy wiedzieć nie mogło — w każdym razie nie mogło jasno i przejrzyście; — dopiero za trzydzieści lat, więc dziś — i to zalążek jeszcze i pierwsze kroki.
Marysia strasznie poezję lubiła; często jej tez wieczorami czytywał — siedziała w kuczki na łóżku — wargi lekko rozchylone — słuchała; — przysłuchiwał się też uważnie stary; aż raz zapytał:
— a jest z tego jaki prefit — ? —
— jesce jaki! — zaperzyła się Marysia; — książki popłacają więcej jak jarzyna. — Ojciec przytaknął głową, że to „ciewy-ciewy“ — ale myśli jego były pełne powątpienia; był to kowal rozsądny. — Naogół zresztą był z Cyprjana rad — syna nie miał, na czeladnika nie stać go było — więc skwapliwie skorzystał z terminatorstwa tego, co to chłopem córki ma zostać; a ten znów przykładał się do nauki rzetelnie; pod jesień już i podkowę ukuć potrafił i pług należycie wyklepać, rafę na koło założyć, brony i hakownice zreperować; sam sobie w iskrach gwieździonych miechem, w rytmicznym stuku młota, w biało--