Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/195

Ta strona została przepisana.

— była, widzi pan, para małżeńska tu, trzy lata po ślubie, dzieci nie mają, chcieliby mieć; badamy ją — wszystko w porządeczku, więc co u bogaojca! chyba on; — trypra pan nie miał? — nie; — dawać no tu! — a oni: jak? jakże? — przyjechali dziś z Dębicy, skądże tak? — pewnie, że nie z rękawa, mówię, młodzi jesteście, idźcież państwo do hotelu, weź pan sobie dobrą prezerwatywę, rozumi pan? i już — no? — mówią: dobrze.
Przechodzili obok ławki ustawionej tu dla przychodnich — siedzą ci delikwenci, zapoceni, widać, nieco, „zeszofirowani“, — ona w rumieńcach i z nieposłusznymi kosmykami na czole — copochwila je pod kapelusz palcem zatyka, on chusteczką twarz obciera; zmachani; — czemu? pyta Oborski i zaraz sobie odpowiada, że niby tak po podróży, wcześnie wstali, wieczorem może sobie tego, teraz dziesiąta godzina, przedpołudnie, niezwyczajni i nikt nie zwyczajny, któżby? — wszystko ma swoją porę.
Zaszli do laboratorium.
— spójrz pan —
Najpierw się oko musi przyzwyczaić i zaakomodować.
Tak, zaraz, tu jeszcze — Oborski wyjaśnia — no? — a teraz? — doskonale, teraz już widać, o —
Krągły wszechświat — cały i pełny — nic poza nim — tylko to, bystrej uwadze podane, życie na krągłej przestrzeni; istotnie: wszechświat; wycinek ruchliwego krążenia firmamentu; — czas? — to nie waży wcale; to jest nic — to nasza mizerna skala życia; liczymy: my, przed nami za nami, zupełnie nieważne.