Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/196

Ta strona została przepisana.

W nieco opalizującej cieczy, która pomiędzy dwoma szkiełkami ściśniona, ma swoje niesamowite głębie i otchłanie — posuwają się świdrującym ruchem ogonka plemniki; przypominają się rójki kijanek; przeźroczyste kijanki; — półegzynstencje gnane żądzą zespolenia; niepohamowany wyścig milionów jestestw, czy istot (— jak to nazwać? —) zmaterializowany instynkt; — byle dotrzeć, byle prędzej! byle być, byle zostać — niesie się przecież w sobie cały zasób cech bliskich, ojcowskich, rodzinnych, gromadzkich, gatunkowych i dalekich aż po ten najdalszy kres: praarchaizm powstania, kołyszącego ciepłem fal morskich w słonecznej mulnej zatoce plazmę, galaretowate embrio czegoś czym ziemia miała myśleć i świadomość swoją dźwigać tragiczną: — jakąż złudą jest milimetryczna małość czy wielkość lat świetlnych — ? — tu w mikrowymiarze bezmiar wielkości — tam w pozagalaktycznych mgławicach tensam bezmiar! — chyba to, że nie waży tu nic wiedza, waży tylko energia! — — Nurkują, płyną, znikają, jawią się — jedne żywe i uparte, groźne niemal w swej żywiołowości, inne leniwe, niezdecydowane, gnuśne, zdegustowane —
— wrażliwe na kształt — mówi doktór Oborski — jeśli rozsiejemy po tej przestrzeni krągłe punkciki i inne wieloboczne, nieregularne — plemniki będą omijać wszystkie i dążyć tylko ku tym krągłym, przypominającym jajko —
Niesłychane!
Półegzystencje bilionami bilionów — jakich tu cyfr użyć, jakich?, gdy przecież w jednym cen-