Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/242

Ta strona została przepisana.

prawdzie tych półkoszek połowa, z przodu; siedzisko ze słomy; konik cherlawy, chudy, łeb zwieszony — — ktoś tę, żeby tak rzec, furmankę targuje — ma ten ktoś słuszne i na obserwacji oparte zastrzeżenia: szkapa ani dwu kilometrów nie ujedzie, a tu przecież droga górzysta, jakże? — e!, odpowiada chłopina, sto ujedzie, koń jest wytrzymały. To prawda. Nareszcie się ugodzili. — A tu już, mimo pory letniej, ponury mrok się tłoczy, wczesna noc się zwaliła jak zgniły stóg na krajobraz; zarywa burza; cholerny czas. Niebem i ziemią idzie skośna nawałnica — zamiotła w okamgnieniu majdan — zawirowała słoma i pył — w nos i usta wtłacza się kurz, czuć go moczem końskim — wiatr zrywa kapelusz ze łba — grzywa i ogon koński powiewają poziomo jak postrzępione łachy — — przez strome pola idzie jęk i skowyt — ten sam co i przez mózgi ludzkie, przez Europę, przez cały obłąkany świat.
Cyprjan pod rondem naciśniętego kapelusza dosłyszał nazwę miejscowości, tej, do której ten ktoś chce jechać furmanką — jakto? — przecież to właśnie... chyba się przesłyszał...
— pan, przepraszam, do... — ? —
— tak, tam mieszka moja matka z siostrami —
— tam? — to znaczy, aha, z matką i siostrami, tak pan powiada, to... pan Krotowski więc — ? —
— tak, Krotowski jestem —
— Fałn —
— bardzo mi miło poznać —
— również —
(— Krotowski — Krotowski — ach! no tak! — przecież im wynajął listownie wiosną jeszcze miesz-