Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/254

Ta strona została przepisana.

W przeddzień wyjazdu rzucił Cyprjan w okno pokoju Wisi kilka żółtych, soczystych renklod-posłów miłości; chwytała je bez uśmiechu; jadła płacząc; okropność. — O zmierzchu spotkali się w „ogrodowej altanie“. Zachód dogorywający pośród dereni i drewnianych krat oświetlił nikłym blaskiem jej postrzępione, jak chusteczka w serdecznej alteracji, pytanie:
— i co pan teraz zrobi? — Przycisnęła dłonie do czoła i wyskandowała złowrogo: — kogucik filucik pocałował i ucik —; poemat ten zerwał w niej wszelkie tamy pohamowania — rozpłakała się rzęsiście —
— i co pan teraz zrobi? — co? — Mówiła „pan“ choć przecież już było, „ty“ — lecz te sprawy, te babskie!
— ja? — no muszę zostać —
— a ze słowem naszym — ? — k-o-gu-cik — — o, o, o, — oooo —
— nie jestem mydłkiem, wiem co robić! — Gdyby sto lat żył. nie zapomni tego wyrażenia; nigdy go przedtym i już nigdy potym nie użył; skąd się wtedy wzięło? — takie słowo! mydłek! — też!
— więc co? — więc co? — Olbrzymie łzy ściekają jej po twarzy —: a to ten kogucik wraz z żalem, że taki był przymilny a taki szorstki teraz. A on przecież nie chce być szorstki; nie; tak tylko wyszło nic chcący. Nachyla się więc Cyprjan, i mówi w nagłym olśnieniu i w nieuświadomionej radosnej pewności, że przecież tego nigdy nie zrobi — no i tak daleko! —:
— przyjadę Wiś do Wiednia —
— kiedy? — Z niedowierzaniem pyta.